– Ceremonie ślubne są u nas wyjątkowe. Mamy widok na dziki brzeg Wisły. Jesteśmy wśród natury w nietuzinkowym miejscu. Zgodnie z naszą tradycją, szkutą podpływa do nas para młoda. Na pokładzie jest szampan. Goście weselni witają młodą parę w restauracji. To bardzo miły akcent – opowiada Paweł Zalewski, menadżer River Cafe, w rozmowie z portalem „Biznes z klasą”. Działająca na barkach w Warszawie restauracja przez lata wpisała się w nadwiślański krajobraz. Jak prowadzi się taki biznes?
Restauracja River Cafe prowadzona jest od dekad. To miejsce dziś przypomina barki w Kopenhadze, czy malowniczej Wenecji. Jak się zmienialiście na przestrzeni lat?
Gdy przyszedłem dziewięć lat temu do River Cafe, wystrój był w zupełnie innym klimacie. Sieci rybackie, słoma na dachu, drewniany bar w kształcie łodzi. Przez ostatnie lata przebudowaliśmy praktycznie całą restaurację.
River Cafe przeszła prawdziwe przeobrażenie…
Poszliśmy z duchem czasu. Jest bardziej industrialnie, z dużą ilością zieleni. Jeśli chodzi o rozwiązania w kuchni, mamy piec do pizzy opalany drewnem. Z tym ostatnim wiąże się fajna historia. Piec przypłynął do nas barką, bowiem nie dało się go wstawić innym sposobem.
Jak River Cafe funkcjonuje sezonowo?
Jeśli dopisuje pogoda, wstępne otwarcia są już w kwietniowe weekendy. Wtedy ludzie są spragnieni spacerów nad Wisłą i mogą do nas wpaść na kawę, czy koktajl. Stawiamy także na eventy. Pogoda w Polsce bywa różna. To nie są Włochy, czy Portugalia, gdzie deszcz pada od święta. W ten sposób wyrównujemy sobie bilans wpływów. Sezon zamykamy z końcem września, ewentualnie w październikowy weekend. Dni są wówczas krótkie, nie ma już rejsów, robi się chłodno wieczorami i nad Wisłą niestety jest mniej przyjemnie.
Pozostaje kwestia zorganizowania pracowników. Jak radzicie sobie z zachęceniem ich do powrotu po przerwie zimowej?
Mamy osoby, z którymi współpracujemy długo. Wracają do nas z następnym sezonem. Gdy przychodzi ktoś nowy, widzi, że mamy dobrze poukładany plan pracy. Każdy wie, co ma robić. Powszechnie wiadomo, że różne nieciekawe historie krążą wokół gastronomii. U nas nie spóźniamy się z wypłatą. Staramy się wspierać pracowników, gdy tego potrzebują. Chcemy tworzyć miejsce, gdzie każdy będzie czuł się dobrze. To wpływa na jakość obsługi klientów. Jest ona doceniana przez naszych gości w internecie.
Oczywiście czasem zdarzają się sytuacje, które trudno przewidzieć i mamy pełną salę w dniu, zwykle mniej obłożonym. Wtedy dłużej czeka się na obsługę, a moim zadaniem jest wszystko zgrać. Zdarzyło mi się wstawać od komputera i działać razem z załogą. Informować gości, ile jeszcze będą musieli poczekać. Dla klienta najgorsza jest niewiedza i poczucie, że nikt się nim nie zaopiekował. Dlatego dobrze, gdy menadżer lub szef sali go uspokoi. Uratowanie takiego dnia, wyjście z trudnej sytuacji, zostaje nagrodzone później w napiwkach.
Jaka jest najlepsza metoda promocji restauracji – w takim miejscu, na mapie dużego miasta?
Warto dbać o opinie gości. Są miejsca, które „jadą” wyłącznie na marketingu, bazują na modzie, dobrze hulają, ale trwa to krótko. W końcu wszyscy piszą, promując się, że mają pyszną pizzę. Najlepszym marketingiem jest natomiast ten szeptany. Zadowolony klient opowiada na przykład znajomym, że był nad Wisłą, zjadł świetną pizzę, wypił dobre koktajle. Kolejne cztery osoby chcą sprawdzić restauracje i generują ruch. To bardzo ważne, by przetrwać. Pracuję w zawodzie kilkanaście lat. Widzę, ile miejsc w Warszawie szybko znika. Jest prawdziwy przemiał. Jeśli chodzi o punkty nad Wisłą, przyglądamy się trendom. Wielu prowadzących tutaj gastronomię liczy na szybki zarobek, funkcjonując jak fast food – potrawy z grilla, hot dogi, hamburgery. Staramy się wyróżniać. Jeśli mamy w ofercie hamburgery, to sami przygotowujemy bułki, mielimy mięso. Jak frytki to naturalne, ze skórką. Nie mamy nic kupowanego w gotowej formie. Można robić street food, który jest dobrej jakości albo zwykły fast food. To dwa różne pojęcia.
Co można wymienić jako specjalność zakładu?
Myślę, że byliśmy pierwszym miejscem, które postawiło nad Wisłą na koktajle i kuchnię comfort food. To nie było oczywiste posunięcie w tym miejscu. Wcześniej próbowaliśmy fine diningu, ale ta formuła do końca się nie sprawdziła, ponieważ wymaga większego zapotrzebowania na kucharzy, a i produkt jest również dużo droższy. To wpływa na ceny w menu. Osoby, które wychodzą na spacer nad Wisłę wymagają dobrego stosunku jakości do ceny. Postawiliśmy na pizzę. Nie jesteśmy co prawda pizzerią, ale nasza ostatnio wyróżniała się wśród punktów gastronomicznych nad Wisłą. Do dopracowanej formuły przepisu na ciasto dochodziliśmy latami. Szkoliliśmy naszą ekipę. Stawiamy na prostotę i jakość dodatków.
Goście są zachwyceni! Co roku do podstawowego menu dodajemy wkładkę sezonową, staramy się, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Patrzymy, jakie są trendy. W ubiegłym sezonie wprowadziliśmy małe porcje, żeby gość restauracji mógł spróbować różnych dań. Chcieliśmy ponadto stworzyć ofertę z wariantami dla zróżnicowanego klienta, pod względem zasobności portfela.
River Cafe to obecnie trzy połączone ze sobą jednostki. Czy muszą przechodzić specjalne kontrole pod względem stanu technicznego?
Kontrole przechodzimy regularnie. Barki są wyciągane, sprawdzane są ich dna. Dzięki przebudowom mamy zadaszenie, opuszczane boki. Główna część restauracji jest oszklona. Chcieliśmy być stuprocentowo niezależni od kaprysów pogody, co w porównaniu z innymi punktami gastronomicznymi nad Wisłą jest wyjątkowe.
Po wybuchu konfliktu zbrojnego na Ukrainie, niektórzy turyści, zamierzający odwiedzić Polskę, zmieniali plany. Czy odczuliście zmniejszony ruch gości zagranicznych?
Generalnie gości z zagranicy było u nas więcej. W wakacje to Polacy zaczęli bardziej ostrożnie wydawać pieniądze. W tego typu zestawieniach trzeba jednak uwzględnić wiele czynników. Na przykład: w pandemii nie robiliśmy eventów, ale odbiliśmy się jako restauracja. Po pandemii firmy miały niewykorzystane budżety z poprzednich lat i organizowaliśmy bardzo dużo eventów.
Urząd stanu cywilnego zgodził się na organizowanie ślubów w River Cafe. W połączeniu z weselem to spore wyzwanie?
Ceremonie ślubne są u nas wyjątkowe. Mamy widok na dziki brzeg Wisły. Jesteśmy wśród natury – w nietuzinkowym miejscu. Ostatnio dwa bobry toczyły walkę po sąsiedzku. Pływają wydry, kaczki. Wszystko to tak blisko centrum miasta. Największe wesela, jakie organizowaliśmy, to imprezy na dwieście osób. Poza stołami mamy oczywiście wydzieloną strefę taneczną. Przygotowujemy także eventy firmowe, które trwają nawet osiem godzin. Robimy spotkania na 450 osób. To największe imprezy firmowe u nas.
Organizowane wydarzenie można wzbogacić rejsami…
Mamy dwunastoosobową szkutę, która pływa niezależnie od stanu Wisły, co jest atutem w porównaniu z innymi jednostkami. Kiedyś mieliśmy bardziej rozbudowaną ofertę rejsów, ale z uwagi na niski poziom rzeki, musieliśmy ją zmodyfikować. Zgodnie z naszą tradycją, właśnie szkutą podpływa do nas para młoda. Na pokładzie jest szampan. Goście weselni witają młodą parę w restauracji. To bardzo miły akcent.
Organizowaliśmy już także wieczory kawalerskie i panieńskie. Osoby cierpiące na chorobę morską uspokajam, na Wiśle tak nie buja. U nas pływa się spokojnie. Oglądanie Starówki z poziomu rzeki, daje zupełnie inną perspektywę. Prawie każdy z naszych gości jest pod dużym wrażeniem po rejsie. Pływamy o pełnych godzinach w niedzielę, podczas sezonu. W inne dni – po wcześniejszej rezerwacji. W ofercie mamy poczęstunek.
Poruszanie się szkutą wymaga specjalnych uprawnień?
Obecnie szkutą pływa jeden z właścicieli, który ma odpowiednie dokumenty. Doskonale porusza się po Wiśle, zna ją od lat. Ma naturę gawędziarza. Opowiada ciekawe historie związane z Warszawą. Nie brakuje fajnych anegdotek.
Co stawiacie jako priorytet w rozwoju?
Życie nad Wisłą rozwija się od wielu lat. Widać to chociażby po remontach bulwarów. Jakość gastronomii nadal jednak pozostawia trochę do życzenia. Zależy nam, żeby wyróżniać się pod tym względem pozytywnie. To nie przypadek, że River Cafe istnieje dwie dekady.