Strona główna » „Bywa, że artysta zostaje wysłany do studia niemalże w piwnicy”

„Bywa, że artysta zostaje wysłany do studia niemalże w piwnicy”

przez Pawel
Michał Sołtan na koncercie w Klubie 27

– Wytwórnie najczęściej współpracują z prywatnymi kontrahentami, zlecając produkcję. Własne studia posiadają artyści i reżyserzy. W takim modelu produkowałem już dla innych muzyków. Bywa, że artysta zostaje wysłany do studia niemalże w piwnicy, ale tutaj najważniejszy jest człowiek, idąca za nim jakość i wiedza – podkreśla Michał Sołtan w rozmowie z Pawłem Lewandowskim z portalu „Biznes z klasą”. Muzyk i producent opowiada nam, jak założył własne studio nagraniowe oraz kogo ceni w branży. Dowiadujemy się, czy boks przydaje się w przedsiębiorczości. Zapraszamy na pierwszą część wywiadu!

Pomysł na zbudowanie własnego studia nagraniowego – powstania wielowymiarowego projektu Soltan Art Group z wydawnictwem – wziął się z potrzeby pełnej niezależności?

Wydawało się, że wynajmowanie sal prób jest lepsze pod względem kosztów, ale mieliśmy własny sprzęt, który bunkrowaliśmy w domach. Na pewnym etapie trudno pomieścić pięć zestawów perkusji czy konsolety. Gniewomir Tomczyk, perkusista i producent, namówił mnie do stworzenia wspólnej pracowni muzycznej w kameralnym lokalu przy ul. Grochowskiej w Warszawie. Początki nie były łatwe. Studio tańca, które znajduje się na dole budynku, generuje tyle dźwięków, że trudno cokolwiek nagrywać. Z pomocą przyszedł Krzysztof Maszota, który udostępnił nam w dodatku większe i wyższe pomieszczenie. Wykończenie studia robiliśmy sami ze względu na koszty. Dołączył do nas Mateusz Stryjecki. W latach 70. realizował dźwięk w Polskim Radiu, potem wyemigrował do Kanady, gdzie postawił kilka domów. Podzielił się swoją wiedzą, a ja zyskałem drugi fach w ręku jako budowlaniec. Mateusz jest na emeryturze, nie został naszym wspólnikiem, ale drzwi do studia pozostają dla niego zawsze otwarte. Razem nagrywamy. Mateusz pisze i komponuje swoje utwory.

Jak duże są koszty wejścia w biznes nagraniowy? Ile trzeba orientacyjnie wydać na sprzęt?

To worek bez dna! Jest taki żart w niszy elit finansowych. „Co zrobić, żeby zostać milionerem? Być miliarderem i kupić jacht”. My nie obracamy oczywiście takimi kwotami, ale przyznam, że studio na poziomie, które może fajnie działać i pozwoli zarobić, to jest koszt około stu tysięcy złotych. Do tego dochodzi oprogramowanie, mnóstwo różnych wtyczek. Oczywiście wszystko zależy również od tego, jakie mamy pomieszczenie. Adaptacja akustyczna musi być bardzo solidnie zaplanowana. Jeżeli jest to budynek wolnostojący, do wyciszania będzie mniej – na przykład tylko szum uliczny.

Studio nagrań Warszawa

Artysta stworzył z kolegami własną przestrzeń do realizowania muzycznych projektów (fot. Michał Sołtan)

Zakładamy, że przez pierwszy rok studio pełni funkcję miejsca na próby, gdzie koszt przy współpracy z realizatorem technicznym wynosi do 130 złotych za godzinę. Muzycy mogą sobie zrobić wówczas próby ze słuchawkami, tutaj każdy ma swój personal mixer. Nagrania na rynku muzycznym kształtują się od 150 do 300 złotych za godzinę z profesjonalnym realizatorem. Współpracę z takimi specjalistami umożliwiamy i my. Sam w tej dziedzinie nauczyłem się dużo.

Jak odnaleźć się na tym rynku i wyróżnić na tle konkurencji?

To wbrew pozorom nie jest tak, że wszyscy giganci w branży mają swoje własne, wielkie studia. Wytwórnie najczęściej współpracują z prywatnymi kontrahentami, zlecając produkcję. Własne studia posiadają artyści i reżyserzy. W takim modelu produkowałem już dla innych muzyków. Bywa, że artysta zostaje wysłany do studia niemalże w piwnicy, ale tutaj najważniejszy jest człowiek, idąca za nim jakość i wiedza. Sam pamiętam takie mało efektowne studio, za którym stała osoba z wieloma złotymi i platynowymi płytami w dorobku. Nam zależy, żeby dobrze nagrać na przykład instrumenty akustyczne oraz wyprodukować to na komputerze. Zauważyłem, że efektowność studia liczy się bardziej w świecie filmu. Jeśli robilibyśmy na przykład postsynchrony, gdzie zapraszamy do współpracy producentów seriali, to tam trzeba utrzymać poziom dla klienta również pod względem designu. Na przykład, gdy będziemy coś produkować w nowoczesnej technologii Dolby Atmos, tam liczą się milimetry, jeśli chodzi o różnego rodzaju odbicia i ustawienia (chodzi o uzyskanie wrażenia trójwymiarowości w odbiorze dźwięku przez widza – przyp. red.).

Poza wysoką jakością usług na pewno przy pozyskiwaniu kontrahentów pomagają także znajomości w świecie muzycznym…

Jeśli znamy się z muzykami na przykład od dwudziestu lat, oczywiste jest, że coraz częściej przychodzą do nas. Z niektórymi graliśmy na niejednej scenie. Cieszymy się, jak doceniają świetnie zrobioną antresolę. Są wyrozumiali, gdy wykańczamy poszczególne elementy studia. Lubię, gdy ktoś przychodzi do nas i czuje się jak w domu. Witamy kawą, rozmawiamy. To tworzy relację, która może zaowocować latami współpracy. Pewnego dnia działaliśmy w studiu intensywnie muzycznie. Zapukał do nas człowiek, który poszukiwał miejsca na reżyserkę. Poświęciłem mu chwilę, by pokazać inne lokale w budynku.

producent muzyczny Warszawa

Rola nauczyciela jest doskonałą odskocznią dla Michała Sołtana (fot. John Guillemin)

Poznał naszą koleżankę, która miała pracownię ceramiczną, ale coś nie zagrało i musiałaby się wyprowadzić dwieście kilometrów od Warszawy. Okazało się, że zaoferował jej miejsce w domu do wynajęcia w naszej okolicy. Pomogliśmy w przeprowadzce z piecem do ceramiki. Powstała fajna przyjaźń, koleżanka nie musiała wywracać życia do góry nogami. Gdybyśmy – brzydko mówiąc – spuścili tego człowieka i powiedzieli, że nie mamy czasu, nie byłoby tej relacji. Jestem za tym, że nieważne czym do nas przyjeżdżasz – odrapanym rowerem czy luksusowym samochodem – każdemu należy się szacunek i rozmowa. Nigdy nie wiadomo, co dobrego z tego wyniknie. Warto być otwartym i serdecznym.

Podczas nagrań potrzebna jest duża samodyscyplina?

Właściwie wszyscy, którzy są przedsiębiorcami, potrzebują samodyscypliny. Sami ustalamy sobie godziny pracy. Poza nagraniami Gniewko prowadzi warsztaty perkusyjne, mi zdarza się uczyć na gitarze. To zadania, które nas nadal stymulują do fajnego stąpania po ziemi. Wyznaję zasadę, że ucząc, sami się uczymy. Taka godzina w roli nauczyciela jest dla mnie fajną odskocznią.

Czasem bywa, że płyta staje się legendarna. Po latach wszyscy zachwycają się albumem, ale wypływają historie o przeciąganiu liny pomiędzy producentem i artystą. Powstało dzieło, lecz po mordędze. Otwartość na ludzi bardzo przydaje się w tej branży? Często idziesz na kompromis?

Ludzie, którzy tworzą, są wrażliwcami. Przeżywamy własną sztukę, chcemy, by była zaakceptowana. Zdarzało mi się współpracować z zupełnymi amatorami. Można być mało zaawansowanym technicznie, ale mieć świetne pomysły i odnosić sukcesy. Jako studio jesteśmy otwarci dla takich osób, to dla nas fajna działka. Na przykład Maciek Raczkowski na co dzień zajmował się zupełnie pozamuzycznymi rzeczami. Na gitarze grał tylko przy ognisku. Wychowywał trzech synów. Miał zeszyt zatytułowany „Zupy”. Żona zostawiła mu przepisy, gdy wyjechała za granicę. Gotował dla rodziny i zapisywał sobie w nim teksty do szuflady. Po latach nazbierało się. Gdy czytałem później twórczość Maćka, doceniłem, jak doskonałe miał pomysły. Będąc fanem Breakoutu i Led Zeppelin, stworzył na przykład zaśpiew „Bo, kocham las”. Spodobało mi się, zaproponowałem nagranie, wydaliśmy singiel. Swoją drogą cena rynkowa wyprodukowania piosenki to dziś koszt od siedmiu do piętnastu tysięcy złotych.

nagrywanie płyty Warszawa

Czasem amatorzy odnajdują w sobie ukryte talenty (fot. Michał Sołtan)

Nasz utwór zaskoczył! Maciek był zdumiony. Piosenka „Bo, kocham las” znajdowała się dwadzieścia tygodni na liście przebojów Radio dla Ciebie. Ma prawie pół miliona odsłon na jednym z serwisów streamingowych. Maciek dostał zaproszenie na wywiad do radiowej Jedynki. Pamiętam, że przy produkcji częściowo byłem bezkompromisowy, ale jednak współpracowaliśmy. Maciek darzył mnie bezgranicznym zaufaniem muzycznym. Nie było walki, tylko wspólne budowanie. Napędzaliśmy się, choć pamiętam też, że podczas pierwszego podejścia do tego numeru mieliśmy nieudaną próbę. Obaj stwierdziliśmy, że na początku poszliśmy złą ścieżką. To jest proces – wspólne poszukiwanie. W przeszłości zdarzało mi się odmawiać współpracy, jeśli miałem gorący okres. Uważam, że podejmując się produkcji, muszę w pełni zaangażować się i poznać artystę.

Którego producenta wyjątkowo podziwiasz?

Jednym z moich bohaterów jest nieżyjący już Quincy Jones. Przeszedł przez gatunki, które uwielbiam, czyli: jazz, soul i pop. Mniej przychylny był muzyce rockowej. O sztuce wokalnej zespołu The Beatles wypowiadał się niemiło. Mówił, że nie potrafią śpiewać, choć są tuzami, jeśli chodzi o kompozycje. Uważam, że mieli charakterystyczne głosy, które idealnie pasowały do ich brzmienia. Jeśli chodzi o producentów, z którymi współpracowałem, bardzo cenię Maurycego Żółtańskiego. Nagrodą w The Voice of Poland – gdzie dotarłem do półfinału – było napisanie własnego singla. Do numeru usiadły w sumie trzy osoby zajmujące się produkcją. Do mnie i Maurycego dołączyła Julia Pośnik, która skoncentrowała się na warstwie lirycznej. Powstała z tego fajna fuzja różnych światów. Maurycy był wówczas dwudziestopięciolatkiem, który pracował wcześniej z raperem Matą. W młodym wieku doszedł do perfekcji we współpracy z dużymi wytwórniami.

studio nagraniowe

Współpraca z producentem to wspólne poszukiwania (fot. Michał Sołtan)

Z odmiennej od mojej bańki muzycznej jest również Tribbs, czyli Mikołaj Trybulec, choć kończył wydział jazzu. Jest muzykiem, wirtuozem basu. Graliśmy na jam sessions. Znałem go zupełnie z innego świata, aż pewnego razu, zobaczyłem, że stoi za konsoletą i występuje na ogromnych festiwalach. Zrealizował się w roli producenta. Gwiazdy zabijają się, żeby z nim współpracować. To nie taki producent spod znaku „kopiuj, wklej”.

Pół żartem, pół serio. Trenowanie boksu przydaje się przy prowadzeniu przedsiębiorstwa?

Trenowanie tak, natomiast sparingi i walki mogą różnie się skończyć. Miałem wystąpić na walce charytatywnej w Gdańsku. Niestety podczas sparingu jeden nieprzepisowy cios został zadany w tył mojej głowy. Skończyło się krwiaczkiem na mózgu. Wchłonął się i wszystko jest w porządku, ale przewartościowałem sobie pewne rzeczy. Jest rodzina i zawód muzyka. Sparingi i walki powodują, że człowiek dochodzi do siebie parę dni. W kontekście występowania na scenie wyłącznie trenowanie boksu wypada korzystnie. Bieganie czy skakanie na skakance naprawdę pomaga. Jest się bardziej skocznym, dochodzi lepsza kondycja, więc show wychodzi efektowniejszy, a na scenie lubię improwizować. Podsumowując, boks jest w porządku pod warunkiem, że tylko się trenuje, a nie dostaje po głowie.

PRZECZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ ROZMOWY Z MICHAŁEM SOŁTANEM

https://bizneszklasa.pl/ai-w-sztuce-jesli-ktos-ceni-energie-czlowieka-nie-mamy-sie-czego-bac/

5/5 - (5 głosów)

Może Ci się spodobać