Antykwariat Tom od dekad jest elementem krajobrazu warszawskiej Woli. Wśród starych książek czas jakby spowalnia. Pan Tomasz Marszewski opowiada nam o białych krukach, cennych pamiątkach po zasłużonych dla kultury i przedmiotach, które kryją za sobą niezwykłe opowieści. Dowiadujemy się, jak wygląda antykwaryczna codzienność w cyfrowym świecie, gdzie aukcje nie mają już takiej duszy, jak przed laty.
Historia antykwariatu przy ulicy Żelaznej wpisuje się w opowieść o transformacji w Polsce. Ile lat działa Pan już na Woli?
Już ponad czterdzieści, a samym antykwarstwem zajmuję się jeszcze dłużej. Zawsze interesowałem się książkami. W moim rodzinnym domu była duża biblioteka. Poszedłem na archiwistykę. Podczas drugiego roku nauki w szkole pomaturalnej zawarłem związek małżeński. Archiwa płaciły wtedy grosze. W „Domu Książki” można było nieźle zarobić. Zaczynałem w latach siedemdziesiątych na placu Trzech Krzyży. Poszedłem w tym kierunku, żeby utrzymać dom i absolutnie nie żałuję. W 1984 roku objąłem antykwariat na Woli, gdzie teraz jesteśmy. Należał do „Domu Książki”, po którego dawnej świetności dziś nie zostało już prawie nic. Od 1990 roku pracuję na własny rachunek – jako firma Tom.

Pan Tomasz Marszewski na Woli działa od dekad (fot. Paweł Lewandowski)
Lata osiemdziesiąte były najlepsze, dziewięćdziesiąte całkiem dobre. Na początku wieku zaczął się zjazd w obrotach, ale jeszcze coś pozytywnego się działo. Teraz dopływ książek do antykwariatów dramatycznie się zmniejszył. Jest więc słabo zarówno pod względem podaży, jak i sprzedaży. Nas interesują najbardziej książki z okresu międzywojennego i starsze. Ludziom z młodszego pokolenia, którzy odziedziczyli księgozbiory po dziadkach, czy rodzicach, nie chce się po prostu przynosić tomów do antykwariatu.
Często takie zbiory lądują na śmietniku?
Część książek jest wyrzucana. Inni próbują sprzedawać na własną rękę. Jak poszperają w sieci, znajdują poszczególne tytuły. Pojawiają się pomyłki z wyceną. Ta sama książka ma różne ceny w zależności od oprawy, czy zamieszczonej dedykacji. Zdarza się, że ktoś wypatrzy dany egzemplarz wyceniony na pięćset złotych. Sam posiada jednak książkę w stanie agonalnym, a wydaje mu się, że dostanie te same pieniądze.
Jakie książki są poszukiwane najbardziej?
Największym zainteresowaniem cieszą się książki z okresu międzywojennego i dziewiętnastowieczne. Kolekcjonerów typowych starodruków nie ma zbyt wielu. Warto zaznaczyć, że trendy się zmieniają. Kiedyś popularne były książki związane z Józefem Piłsudskim, Legionami Polskimi, wojną 1920 roku. Wyjątkowo ceniono literaturę emigracyjną, wcześniej zakazaną. Wydania paryskiej „Kultury” rozchwytywano. Moje pokolenie interesowało się jeszcze powstaniem styczniowym, ale już listopadowe, czy kościuszkowskie było odległe. Analogicznie dla młodych teraz wspomniane okresy to jak epoka kamienia łupanego.
W trakcie wieloletniej pracy zdarzały się białe kruki, które zrobiły na Panu szczególne wrażenie?
Oczywiście, trafiały się książki bardzo interesujące i rzadkie. Pamiętam, jakie emocje wywołało we mnie pierwsze wydanie „Pana Tadeusza”. Osiągało dość wysokie ceny i było trudno dostępne w sprzedaży antykwarycznej. Później ludzie usłyszeli, że pierwsze wydanie to kawał grosza i sprawdzili stare szuflady. Egzemplarzy pojawiło się więcej. Dziś „Pan Tadeusz” trzyma się na dobrym poziomie cenowym, oczywiście w zależności od stanu danej książki. Ogólnie wrażenie robią egzemplarze z dedykacjami od wielkich dla wielkich.

Pierwsze wydania są wyjątkowo cenione (fot. stock.adobe.com)
Trafił mi się kiedyś wpis Wyspiańskiego – na jednym z jego utworów – dla osoby związanej z młodopolską bohemą literacką. Innym razem był to Kasprowicz. Kiedyś kupiłem trzy tomiki z dedykacjami poetów z kręgu skamandrytów dla Zuzanny Ginczanki, znakomitej poetki żydowskiego pochodzenia. Zginęła podczas okupacji. Ktoś przechował tomiki i przetrwały wojenną zawieruchę. Kiedy dotyka się takiego przedmiotu, odczuwa się niezwykłe wrażenia, mając świadomość, kto wcześniej trzymał go w rękach. Jaka historia kryje się za tą dedykacją.
Według raportu Biblioteki Narodowej co najmniej jedną książkę przeczytało w 2024 roku zaledwie 41 procent Polaków. Statystyki od lat nie napawają optymizmem. Czy multimedia zaabsorbowały nas tak, że czytać w przyszłości będzie już tylko wykształcona elita?
Oczywiście nie mówię, że nikt nie czyta, ale coraz bardziej nie widzę tej elity, bo według mnie poziom wykształcenia z roku na rok spada. Trend jest widoczny od szkolnictwa podstawowego po uniwersyteckie. Jeśli dziennikarz podchodzi do studenta pod bramą UW, pyta, kiedy było powstanie warszawskie i nie dostaje odpowiedzi, to przepraszam, o czymś świadczy. Większość ludzi nie czyta, nie interesuje się niczym, poza skończeniem studiów i otrzymaniem papierka. Celem jest dobra posada w korporacji, a nie poszerzanie horyzontów. Maleją wymagania w stosunku do młodzieży. Kiedyś cały regał – stojący za mną – wypełniały lektury szkolne. Jak zaczynał się wrzesień, dużo się działo, przychodzili rodzice. Teraz lektury szkolne mieszczą się na dwóch półkach, sporo klasyki wypadło z kanonu. Jak sprzedam jedną z tych książek miesięcznie, to mamy święto lasu. Później trudno się dziwić, że młodzi ludzie w teleturniejach robią wielkie oczy, gdy są pytani na przykład o autorów polskiej klasyki.
Antykwariat Tom to nie tylko książki, ale i inne przedmioty z historią w tle. Wyróżniają się medale i odznaczenia…
Przestały się praktycznie pokazywać. W latach dziewięćdziesiątych trafiały się odznaczenia pułkowe, czy krzyże Virtuti Militari. Niejednokrotnie udawało się rozszyfrować, kto został odznaczony po wybitym numerze. Warto zaznaczyć, że nie wszystkie egzemplarze były numerowane. Obecnie Virtuti Militari jest wyceniany od pięciu do sześciu tysięcy złotych, jeśli pochodzi z okresu międzywojennego. Wartość starszych krzyży – nadawanych głównie podczas powstania listopadowego – szacowana jest na kilkanaście tysięcy. W przypadku, gdy order należał do znanej osoby, cena może wynieść ponad dwadzieścia pięć tysięcy. Obecnie są to przedmioty unikatowe na rynku.
Co jeszcze mieści się wśród Pana kolekcjonerskich zainteresowań?
Bardzo lubię tak zwane szpargały. Map może bym do nich nie zaliczał, ale zbieram druki ulotne, pocztówki, fotografie, kwity i rachunki firm, które już dawno nie istnieją. To są wszystko ślady historii. Zawsze cieszyło mnie, gdy ktoś przyniósł taką spuściznę. Zwykle było to związane z likwidacją mieszkania po osobach zmarłych. Jeśli ktoś był bardziej przytomny, próbował takie przedmioty sprzedać. Innym razem lądowały w zsypie.

Za wieloma starymi przedmiotami kryją się niezwykłe historie (fot. Paweł Lewandowski)
Nie zapomnę, jak kiedyś trafił do mnie zespół osobistych dokumentów po małżeństwie. Zacząłem szukać. Okazało się, że mężczyzna działał w Armii Krajowej i posiadał fałszywą kenkartę, która imitowała dokument tożsamości wydawany przez okupantów w Generalnym Gubernatorstwie. On zginął przy Żelaznej, ona na Śródmieściu, a stało się to pierwszego dnia powstania warszawskiego. Człowiek, gdy trzymał ich dokumenty w ręku, aż odczuwał gęsią skórkę.
Jak rynek antykwaryczny będzie wyglądał w przyszłości? Pozostanie handel w sieci?
Wszystko na to wskazuje. Gdyby nie organizowanie aukcji antykwarycznych w internecie, nie utrzymałbym tego lokalu, bo opłaty są dramatycznie wysokie. Najprężniejszy jest obecnie portal OneBid, który poza książkami posiada dużo ofert medali, monet czy historycznej broni. Życie antykwaryczne przeniosło się do sieci. Powrotu do obrotu książkowego w starym stylu trudno się spodziewać, chyba że doszłoby do awarii całego internetu. Aukcje w sieci rozszerzyły grono klientów antykwariatów. Zgłaszają się ludzie nie tylko z Polski. Szkoda tylko, że nie ma bezpośredniego kontaktu z klientem, co było najcenniejsze. Kiedyś aukcje robiło się w systemie stacjonarnym, prowadzący był wyposażony w młotek. Odbywały się w wynajętych salach Węgierskiego Instytutu Kultury w Warszawie, potem w Klubie Księgarza na Rynku Starego Miasta. To było święto ludzi książki. Spotykaliśmy się w sympatycznej atmosferze. Była okazja do wymiany myśli, poglądów, książek. Teraz to wszystko jest, że tak powiem, odhumanizowane.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ LEWANDOWSKI

